Ze względu na zły stan zdrowia (który dziwnym trafem uległ pogorszeniu po wtorkowym meczu z Wisłą) nie byłem w stanie napisać obiecanej relacji. Z zażenowaniem muszę się do tego przyznać, ale gwarantuję, że od jutrzejszego spotkania z GKS Bełchatów tradycyjne wpisy wracają. Mam także kilka pomysłów na regularniejsze wpisy niż jeden w tygodniu... nawet po ostatnim gwizdku w tym sezonie - o tym jednak przyjdzie mi jeszcze tu napisać. Dzisiaj za to kilka przemysleń związanych z oczekiwaniami wobec Śląska, Tarasiewicza, a także pewne wnioski dotyczące gry drużyny i samych wydarzeń w klubie.
Trzeba przyznać, że tak bezpłciowo jak z Wisłą to jeszcze Śląsk nie zagrał. I to w zasadzie dwukrotnie, ponieważ na jesieni również zaprezentowalismy się z mistrzem kraju fatalnie, a ja wychodząc ze stadionu musiałem pewnemu kibicowi z Gdańska tłumaczyć czemu w pewnym momencie obawiałem się 'kierunkowego do Wrocławia'. Wierzę, że mieszkańcom tego miasta nie muszę tego wyjasniać. Niestety, proste stwierdzenie, że w grze ofensywie Śląsk nie istniał jest zbyt miałkie, niewiele mówiące. Statystykom byłoby równie łatwo wyliczyć ile razy w trakcie całego meczu Wrocławianie przekroczyli srodek boiska i wymienili trzy podania. Tych sytuacji było równie sporo, co interwencji Pawełka. Trzy, cztery - konkretnie mówiąc.
Najgorszy jest minimalizm. Jak ktos słusznie na forum kibiców Śląska stwierdził, sam Tarasiewicz zachęcał piłkarzy by swoje wszelkie ofensywne zapędy hamowali, zastanowili się trzykrotnie zanim oddadzą piłkę. Niestety to nie c-klasa i po sekundzie Wislacy zwykle odbierali nam piłkę zanim została ona rozegrana. Dodatkowo w ofensywie nawet nie było widać jednego schmatu, który dałby Śląskowi okazję strzelecką z gry - wszystko było obliczone na to, by którys z piłkarzy efektownie się położył, Sebastian Mila podszedł do piłki i posłał ją w okolice czoła jednego z kolegów.
Skoro o Mili mowa... Sebastian zagrał fatalnie. Nawet gorzej niż objeżdżany regularnie Tadek Socha. Trudno jest to okreslić słowami, ponieważ (czasem) błyskotliwy rozgrywający po boisku się szwendał w tempie spacerowym, o piłki nie walczył, szybkosci nie prezentował, nawet technicznie był klase niżej od kolegów i rywali. Mam wrażenie, że Sebastian gra na blokadzie. Chodzi o zastrzyki oczywiscie. Z obozu Śląska nie dochodziły ostatnio głosy o jego kontuzji, ale dla mnie, osoby która miała okazję (niemiłą) występować na boisku 'na lekach', jest to aż nadto widoczne. Po prostu nie wierze by jego poziom spadł tak bardzo ze względu na brak formy - to musi mieć zaplecze 'fizyczne'. Przykro to mówić, ale z Wisłą Mila zaprezentował się tak, że jutro powinien zasiąsć na ławie.
(Tak oto zręcznie przeskakując na temat meczu z GKS Bełchatów) warto wspomnieć, że Śląskowi wreszcie udało się zebrać pełną meczową osiemnastkę. Ba, Tarasiewicz nawet musiał zwrócić uwagę na rywalizację w zespole i na treningach, ponieważ na ławe nie zmiescili sie Klofik z Łudzińskim. Brak tego drugiego nikogo nie boli, a Patryk ma jeszcze kilkunastu zwolenników na trybunach na Oporowskiej. Ze smutkiem patrzyłem i nadal patrze jak ta grupa wiernych kibiców topnieje, tak jak szanse piłkarza na zostanie w klubie po letnim okienku transferowym. Myslę, że Tarasieiwcz powinien zaprzestać eksperymentów ze składem w obronie i wobec beznadziejnej postawy Sochy (oraz siły GKSu na skrzydłach) postawić na Sztylkę/Łukasiewicza w srodku obrony, Pawelca na lewej, a Wołczka na prawej obronie, tak jak Bóg ich nominalnie poustawiał;)
Dzisiaj rano nie czułem się na siłach by jutro Oporowską odwiedzić, ale myslę, że uda mi się jednak zawitać. Spodziewam się bardzo, bardzo miernej frekwencji, a słaby doping (przede wszystkim jakosc liderowania - przeklinanie, agresja... to nie to) coraz bardziej mnie przekonują do tego by bardziej zacisnąć pasa i na nowy sezon przeniesc się na krytą. Może tam będzie lepiej
spędzić ostatnie dni przed przenosinami na (wreszcie) rosnący stadion na Pilczycach?
piątek, 23 kwietnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz